„Ma Pani raka piersi”- to chyba cztery najgorsze słowa, które może usłyszeć kobieta i które osobiście mną wstrząsnęły we wrześniu zeszłego roku. Ta diagnoza całkowicie powaliła mnie z nóg, bo zawsze wydawało mi się, że takiej diagnozy nie stawia się młodym kobietom (miałam 34 lata), u których nie ma przypadków raka piersi w rodzinie. Co więcej, zawsze interesowały mnie tematy zdrowotne, medyczne i dotyczące długowieczności. Starałam się zdrowo i aktywnie żyć. Dlatego rak był dla mnie szokiem- wielkim szokiem. Od samej diagnozy gorsze były badania, komplikacje, niepewność i czekanie na diagnozę.
Zdiagnozowano u mnie raka zrazikowego piersi. Niestety moja pierś kwalifikowała się do mastektomii. Na początku wydawało mi się, że będzie to bardzo traumatyczne przeżycie, bo samo słowo „amputacja” wywołuje nieprzyjemne skojarzenia. Wycięto mi 3 węzły chłonne- niestety w jednym był już przerzut raka, pomimo tego że wszystkie wcześniejsze badania, łącznie z badaniem PET, pokazywały, że nie ma przerzutów. Okazało się też, że stopień złośliwości histologicznej nowotworu zaklasyfikowano do grupy G3 (nowotwór o najwyższym stopniu złośliwości w raku piersi). Mimo tego, że cały czas starałam się mieć pozytywne nastawienie, to muszę przyznać, że wystraszyły mnie wyniki histopatologiczne guza po operacji. Zrozumie tylko ten, kto chociaż raz w życiu poczuł oddech śmierci na ramieniu… Jednak postanowiłam, że bez względu na wszystko, bardzo chcę żyć i dlatego nie mam zamiaru się poddać.
Poniekąd w cieniu raka żyje się do końca życia, bo zawsze może być wznowa albo przerzuty. Jednak warto oswoić strach i nie pozwolić mu panować nad naszymi myślami. To czego uczy rak, to pokora do życia i radość z tego, co tu i teraz. Bez względu na to, jakie masz plany, marzenia i wizje na przyszłość, liczy się tylko chwila obecna, bo każdemu z nas dana jest chwila obecna, ewentualnie dzień dzisiejszy. Jutro może już nie być nasze. Dlatego warto doceniać i cieszyć się każdą chwilą.
Nie jestem zła, że miałam raka. Czuję wręcz ulgę, że to ja zachorowałam, a nie siostry albo rodzice, których kocham ponad własne życie. Wierzę, że wszystko w życiu ma sens. Czuję, że mam misję do wykonania. Chcę wspierać osoby, które zmagają się z chorobami zagrażającymi życiu. Chcę również uświadamiać kobiety, jak ważna jest profilaktyka w raku piersi. Jednak żebym mogła wspierać innych chorych, muszę zadbać również o własne zdrowie. Za mną amputacja piersi i radioterapia. Jestem w trakcie hormonoterapii (co miesiąc mam wstrzykiwany implant do brzucha- Zoladex- farmakologiczna kastracja jajników). Czeka mnie jeszcze rekonstrukcja amputowanej piersi.
Ze względu na to, że miałam raka zrazikowego i jest ryzyko wystąpienia raka w drugiej piersi, zalecana jest prewencyjna amputacja piersi. W moim przypadku nie jest to procedura refundowana przez NFZ, ponieważ w rodzinie nie występuje rak piersi i nie mam też specyficznej mutacji genetycznej. Podjęłam się też leczenia komplementarnego w Niemczech, które wzmocniło mnie po radioterapii i które przyniosło pożądane efekty. Jest to jednak bardzo kosztowne leczenie, na które, bez pomocy innych, nie będę mogła sobie już pozwolić. Dlatego, kimkolwiek jesteś, z całego serca dziękuję Ci za pomoc i wierzę, że dobro do Ciebie wróci.